M.C.D
Nowelka (opowiadanie) jest fikcją literacką i nie pokrywa się z rzeczywistością! Dlatego wydarzenia i osoby tutaj przedstawione są całkowicie fikcyjne!
"M.C.D"
Siedzę na tylnym siedzeniu SUVa i rozmawiam przez telefon ze swoim chłopakiem. Rodzice, siedzący z przodu, prowadzą zaciekłą rozmowę na temat jakiegoś polityka. Staram nie wsłuchiwać się w ich konwersację, ponieważ odrzucają mnie takie tematy. W pewnym momencie samochód zaczyna się trząść, po czym wszystko dzieje się bardzo szybko, jednak dla mnie czas jakby zwolnił. Pojazd koziołkuje, po czym wpada do rowu. Lądujemy na dachu. Moja głowa wbija się w dach, pomimo zapiętych pasów. Próbuję zrobić jakich ruch, ale w chwili, w której chcę poruszyć ręką, czuję przeszywające kłucie. Nawet nie mogę spojrzeć na kończynę, by stwierdzić co się stało. Z powodu niewładności nad jedną ręką, próbuję odpiąć pas drugą. Ta na szczęście jest tylko obtłuczona, więc udaje mi się to po dłuższym czasie. Gdy w końcu jestem w stanie w jakiś sposób zapanować nad ciałem, czuję, że jestem podrzucona w górę, po czym bardzo szybko upadam. Tym razem spadam na głowę i tracę przytomność.
Słyszę głos. Znam go, nie wiem skąd, ale go znam. Powoli zaczynam przyswajać informacje, ale gdy próbuję otworzyć usta, mój organizm tego nie robi. Próbuję osiągnąć cokolwiek, chociaż ruszyć ręką, czy nawet palcem. Wszystko do niczego. Za to ten głos słyszę coraz wyraźniej. Nawet zaczynam go rozpoznawać. Przecież to mój chłopak! Z całej siły umysłu próbuję zrobić cokolwiek, ale nie mogę, po prostu nie mogę. Po dłuższej chwili, nieustannych prób zapadam w mrok.
Tym razem nie słyszę głosu, ale miarowe pikanie, jakby maszyny. Znów próbuję wykonać jakikolwiek ruch, ale wszystko na nic. Nie mogę się do cholery poruszyć! Nagle zaczynam czuć lekki ból w dużym palcu od stopy - pewnie sprawdzają moje odruchy. Tak bardzo chciałabym się poruszyć, ale nie mogę! Nawet ból nie pomaga. Po chwili ciszy, słyszę huk drzwi i głośne kroki. Po sekundzie na ręce czuję chłód dłoni, od razu rozpoznaję sposób głaskania - Damian, mój chłopak właśnie pokazał swoje typowe „wejście smoka”. Zaczyna mówić do mnie słodkie słówka, w tym parę razy wyznaje mi miłość i nie zwraca uwagi na lekarza, który cały czas coś do niego mówi.
Po paru minutach po jego ręce nie ma śladu, przez co czuję się przygnębiona. Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że mogę czuć się tak źle, nie widząc czegoś, jedynie słysząc i czując. Wydaje mi się, że mój umysł pracuje na trzykrotnie szybszych obrotach, bo nagle zaczyna boleć mnie głowa, niestety nic na to nie mogę zrobić, nawet pomasować, czy jakoś okazać tego innym. Po dłuższej chwili bólu znów zapadam w ciemność.
Dni mijają w takiej samej udręce. Praktycznie codziennie odwiedza mnie Damian, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna. Cały czas, gdy jestem w miarę „świadoma” próbuję zrobić jakiś ruch, chociaż spowodować drgawkę, by pokazać, że cały czas jestem, a mój mózg się nie zepsuł, tylko trochę szwankuje. Raz nawet, podczas rozmowy lekarzy, usłyszałam słowo: ‚śpiączka”, na co moje serce autentycznie zahamowało, aż żal, że nikt na to nie zwrócił uwagi. Z tego co zrozumiałam dają mi parę dni, na odzyskanie świadomości, a potem będzie już za późno. Wydaje mi się, że mój chłopak próbował już wszystkiego: głaskał mnie, przemawiał, łaskotał, a nawet całował. Nic nie pomagało! A tak bardzo chciałam skręcić się ze śmiechu, bo to naprawdę mnie łaskotało.
Pomimo, iż fizycznie nie robiłam żadnych postępów, to jeżeli chodzi o zmianie psychiczne, to wydaje mi się, że po nie całym tygodniu jest o wiele lepiej. Rozumiem coraz szybciej dźwięki, przez co przed chwilą zrozumiałam, że został mi jedynie dzień za odzyskanie świadomości, potem będę wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej, a tego chcę uniknąć. Teraz przynajmniej coś czuję, nie wiem co będzie potem. Może zniknę i już nigdy się nie obudzę… Nie zdążę się pożegnać. Znów czuję przeraźliwy ból w dużym palcu stopy, na co normalnie wydarłabym się na cały szpital, ale teraz nie mogę, po prostu nie mogę. Chwilę później na ręce mam już chłodne dłonie, gładzące mnie w uspokajający sposób, jakby chłopak dokładnie wiedział co się ze mną dzieje. W sumie to urocze. Nagle zaczynam zastanawiać się, dlaczego jeszcze ani razu nie słyszałam żadnego z rodziców. Pewnie leżą teraz i odpoczywają - tak na pewno nie jest nim nic poważnego, tylko po prostu nie wypuścili ich z sali. Przecież moi rodzice tacy nie są, gdyby mieli okazję, na pewno by do mnie przyszli, musiało im się stać coś podobnego do mojej przypadłości. Przez cały stres próbuję się poruszyć, lecz nadal nic się nie dzieje, chociaż…
Słyszę głośne skrzypienie krzesła, po czym przestaję czuć dłoń Damiana na swojej. Na początku nie rozumiem o co chodzi, ale gdy do pokoju wbiega lekarz do głowy wpada mi myśl - może naprawdę się poruszyłam? Słyszę ciężkie kroki wokół łóżka, co upewnia mnie w fakcie, że lekarz mocno mi się przygląda. Pomimo, iż znowu wysilam się na tyle, na ile tylko mogę, to wiem, że nie poruszyłam się ani o milimetr. Po chwili lekarz wzdycha i ze smutkiem oznajmia mojemu chłopakowi, że musiało się mu przewidzieć, że to niemożliwe. Cholera! Dlaczego mój organizm nie daje mi szansy na pokazaniu innym, że nadal tu jestem?! W trakcie rozmowy Damiana z lekarzem, wychwytuję jedynie pojedyncze słowa, typu: „godzina”, „uśpienie”. „zmniejszenie bólu”. Dlaczego? Słyszę, że po dłuższej rozmowie jedna z osób wychodzi z pomieszczenia, lecz niestety nie wiem, która. Na początku zakładam, że w pokoju został mój chłopak, jednak gdy czuję na czole w miarę ciepłą dłoń, od razu zmieniam zdanie. Mężczyzna przez chwile grzebie coś przy jakiejś aparaturze, obok mnie, po czym zaczyna do mnie mówić. Jestem bardzo zdziwiona, ponieważ dotąd jedyne słowa, które słyszałam, były wypowiadane do mnie jedynie zaraz po wypadku, jakby w amoku. Potem wydawało mi się, że każdy mówi bardziej do siebie, niż do mnie. Za to lekarz naprawdę zaczął mówić do mnie. Ale nie jak do osoby chorej, która nie reaguje w żaden fizyczny sposób, a jak do całkowicie zdrowej. Zaczyna mówić pełnymi, długimi i złożonymi zdaniami. Przez chwilę zastanawiam się, dlaczego to robi, ale po dłuższej części przemowy, w końcu mi to wyjaśnia. Jego wypowiedź brzmi, mniej - więcej, tak: Wiem, że słyszysz, co mówią ludzie wokół. Sam kiedyś miałem podobny wypadek. Przez pierwsze tygodnie w ogóle nie reagowałem, aż chcieli wprowadzić mnie w stan śpiączki farmakologiczne. Niestety nie wiedzieli, że ja wszystko słyszę, a przede wszystkim czuję. Nie mogę robić twojemu chłopakowi nadziei, gdy nie mam medycznych dowodów, ale wiem jedno - dasz radę i niedługo się wybudzisz. Pozostaje tylko pytanie kiedy i, czy do tego czasu nie będę zmuszony cię uśpić”. Gdy mężczyzna kończy przemowę, dzieje się coś dziwnego - po moim policzku spływa łza. Wiem, że czasami dzieje się tak, nawet w przypadkach niedowładu mózgu. Lecz u mnie nie kończy się na tym, czuję, że drga mi powieka, po czym powoli otwieram prawe oko. Okazuje się, że znajduje się w dosyć małym, jednoosobowym pomieszczeniu szpitalnym, gdy spoglądam w lewo, zauważam mężczyznę po pięćdziesiątce, który okazuje się moim lekarzem. Na widok, tego co się ze mną dzieje, uśmiecha się szeroko i szybko wstaje. Ja w tym czasie otwieram drugie oko i szybko odpędzam łzy, które zaczynają się w nim pojawiać. Niestety nadal nie mogę ruszać dłonią, co nie zmienia faktu, że już wszystko widzę. Po chwili w sali pojawia się mój chłopak, który widząc mnie, upuszcza trzymaną w rękach kawę, która opada na podłogę z lekkim plaskiem, ochlapując ściany, i nie zwracając uwagi na dokonany czyn, podbiega do mnie i całuje delikatnie w usta. Pomimo, iż bardzo bym chciała, nie mogę odwzajemnić pocałunku, czy chociażby się uśmiechnąć. Gdy Damian odsuwa się ode mnie, podchodzi lekarz i zadaje mi pytania, na które mam odpowiedzieć, poprzez mruganie oczami.
Po paru godzinach, podczas których cały czas przychodzili do mnie różni lekarze, w miarę odzyskuję głos, dzięki czemu próbuję w jakiś sposób porozumieć się z dyżurnym. Również odzyskuję możliwość ruchu, dzięki czemu w końcu mogę pocałować swojego chłopaka.
W chwili, gdy w pełni odzyskuję głos - od razu pytam o rodziców, bo tym właśnie zadręczałam się przez większość czasu. Zauważam, że mina Daniela drastycznie się zmienia, a on porusza się niespokojnie, co zwiastuje problemy. Na początku otwiera usta, ale od razu je zamyka. Jego piękne, szare oczy zamiast patrzeć na mnie, krążą wzrokiem po wszystkich obiektach w pomieszczeniu, omijając moje łóżko. Patrzę na niego wyczekująco, ale nic więcej nie robię, by przypadkiem mu nie przerwać, gdy zacznie już coś mówić. Po paru, bardzo długich, minutach w końcu na mnie spogląda, a w jego spojrzeniu widzę jedno - ból. Wiem, że przez bardzo długi czas byli dla niego jak wujkowie, ponieważ dopóki jego matka była na odwyku, to moi rodzice przejęli rolę jego opiekunów. Nadal nic nie mówiąc, pogłaskał mnie po włosach i pocałował w czubek czoła. Ja cały czas nic nie mówiłam, tylko czekałam. Gdy w końcu postanowił się odezwać, jego wypowiedź była przesączona cierpieniem. „Nadal się nie obudzili”. Nie wiem, jak opisać, to co teraz czuję. Nie mogę nazwać tego cierpieniem, bo to czułam już wcześniej, ulgą tym bardziej, lecz jest to coś trudnego do opisania. Od razu, gdy się obudziłam, poczułam, że coś jest nie tak. Czyli bardzo możliwe, że moi rodzice przechodzą to samo, przez co przechodziłam ja. Jest tylko pytanie, dlaczego. Dlaczego ja, taka względnie słaba, młoda dziewczyna, się obudziłam, a wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna po czterdziestce, już nie, dlaczego?
Sekunda, minuta, godzina, doba, dzień, tydzień… Czas upływa nieubłaganie, a my nic nie możemy na to poradzić. Tak jak na czas, nie mogę nic poradzić, tak samo nie mogę nic zrobić z faktem, że moi rodzice nadal są w jakimś dziwnym stanie, który nie wiem jak nazwać. Co prawda sama w nim byłam, ale nie potrafię go określić. To tak jakby stan pomiędzy świadomością, a paraliżem. Minęły już dwa tygodnie. Dwa tygodnie, od kiedy odzyskałam pełną świadomość. Mogę chodzić, mówić, jeść. A oni nie mogą nawet ruszyć ręką! To takie przygnębiające. Co prawda lekarze dalej mnie nie wypisali, sama nie wiem dlaczego, ale codziennie przesiaduję u rodziców, tyle, ile tylko się da. Raz nawet, nie zostałam wyproszona do zmierzchu, więc mogłam być z nimi przez cały dzień. Ciągle uparcie wierzę, że są oni w tym samym stanie, w którym kiedyś byłam ja, i słyszą, jak do nich mówię. Codziennie powtarzam w myślach dwa słowa: „Dadzą radę”, bo nie mogę uwierzyć, że miałabym zostać sama. Może jest to egoistyczne patrzenie na tą sprawę, ale taka prawa. Cholernie boję się samotności…
Koniec
Pchielka
Jeżeli litery są za małe - proszę pisać ;)
OdpowiedzUsuń