K.M
Kolejne opowiadanie bez dialogów :) Zapraszam ~ Pchiełka.
Siadam na ziemi i biorę pierwszy łyk napoju, przezroczysta ciecz spływa mi do gardła, dając ulgę. Potem łykam jeszcze parę mililitrów wody mineralnej i wstaję z gleby. Ocieram czoło frotką, założoną na nadgarstku, po czym kontynuuję bieg. Po drodze zauważam wielu ludzi, między innymi kobiety biegające z psami, do których za każdym razem szczerzę zęby w uśmiechu. Cóż taki los wolnego mężczyzny. Na ławce zauważam swojego przyjaciela, do którego podbiegam. Witam się z nim w przyjacielskim uścisku i wymieniam parę zdań. Dowiaduję się, że znalazł dobrze płatną pracę i w końcu urodziła mu się córka. Na samo wspomnienie o małym dziecku ściska mnie od środka. Od razu robi mi się przykro, a na mojej twarzy pojawia się grymas bólu. Lecz nie chcę, by przyjaciel zauważył co się ze mną dzieje, więc od razu przyjmuję obojętny wyraz twarzy, żeby po chwili wybuchnąć śmiechem na jego żart. Jeszcze przez parę minut z nim rozmawiam, po czym życząc szczęścia, odbiegam w stronę mieszkania.
Wchodzę do salonu i niechlujnie rzucam kurtkę na oparcie sofy. Podchodzę do lodówki, z której wyjmuję sok. Zamykając ją na drzwiczkach zauważam zdjęcie pięknej, młodej kobiety. Ma długie, rude włosy, związane w wysokiego koka, ogromny uśmiech, a na sobie zwiewną sukienkę. Patrzę na nią ze łzami w oczach, po czym delikatnie całuję zdjęcie i odchodzę do salonu. Włączam pierwszy lepszy kanał, którym okazuje się jakaś telenowela. Śmieję się gorzko widząc jak ludzie w filmie się całują, pomyśleć, że sam kiedyś miałem takie szczęście. Znów przełączam na inny kanał, którym okazuje się dramat romantyczny, właśnie się kończy, ukazując odzwierciedlenie mojego życia - mężczyzna siedzi na kanapie oglądając jakiś program, jest tylko jedna różnica - on siedzi z piwem, a ja z sokiem. Gdyby nie moja obietnica, wyglądałbym tak samo.
Jadę swoim samochodem, kierując się w stronę pracy. Kiedyś ukochane miejsce, teraz znienawidzony budynek. Niestety, jeżeli się zwolnię, nie będzie mnie już stać na wynajem mieszkania, a do totalnej depresji brakuje mi tylko bycia bezdomnym, bezrobotnym. Wysiadam z samochodu, w chwili, w której znajduję się pod drzwiami szpitala. Jak dobrze, że chociaż mam swoje miejsce parkingowe. Wchodzę do dużej sali, gdzie widzę uśmiechniętą od ucha od ucha Karolinę. Witam się z nią lekkim uśmiechem i odchodzę w stronę swojej sali. Przed nią zauważam wielu ludzi, są to głównie osoby po sześćdziesiątce. Zawsze mogłem leczyć jeszcze dzieci, ale nie mogłem dopuścić do tego, by rozkleić się w pracy, traktowałem ją zbyt poważnie, po za tym wyznaję zasadę: swoje życie osobiste zostawiasz po za murami szpitala, dopiero po wyjściu to staje się ważne. Pierwszą osobą, którą zapraszam do gabinetu jest jedyna w miarę młoda osoba, a mianowicie mężczyzna mniej więcej w moim wieku.
Po dziesięciu godzinach w pracy, plus dodatkowym dyżurze wieczornym, wychodzę ze szpitala. Od razu uderzają we mnie uczucia wstrzymywane przez te wszystkie godziny. Postanawiam, że odwiedzę moją żonę, do której od razu się wybieram. Po pół godzinie wysiadam z samochodu i patrzę na ogromny szyld cmentarza. Szybkim krokiem wchodzę na posesję i kieruję się w stronę łoża moich małych skarbów. W ręce trzymam dwie piękne, pomarańczowe róże. One tak przypominają kolor jej włosów. Możliwe, że jego też byłyby takie piękne. Może też miałby ten cudny uśmiech po swojej mamie. Siadam na ławce zamontowanej obok nich i spoglądam na pięknie wygrawerowane napisy. Delikatnie przejeżdżam po nich palcem, a po moim policzku spada pojedyncza łza. Z kieszeni wyjmuję zwinięty kawałek papieru z zapisanymi dwoma słowami. Słowami, które mówią wszystko co w tej chwili czuję. I nie są to słowa: „Kocham Was”, bo o tym wiedzieli. Są to słowa, których nigdy wcześniej nie mówiłem, bo przy niej tego nie czułem. Wtedy byłem naprawdę szczęśliwy. Te słowa oddają całe moje aktualne życie: „Cholernie tęsknię”. Przed wyjściem wkładam jeszcze róże do małych wazoników przymocowanych do oparcia łoża i wychodzę z krainy wiecznych snów.
Moje życie znów wraca do normy, a każdy dzień jest całkowicie rutynowy. Wstaję chwilę przed świtem, jem śniadanie, jadę do pracy, czasami spotykam się ze znajomymi, po czym wracam do domu i zmęczony dniem kładę się spać. Jedynym odciągnięciem od nudnej codzienności jest wyjście na spacer z nowo adoptowanym psem, czy spotkanie z żoną. Czasami na cmentarzu spotykam rodzinę, czasami mamę, albo teściową. Raz nawet z oddali zobaczyłem jej byłego chłopaka, ale ten widząc mnie od razu odszedł w inną stronę.
Pomimo, iż minął rok od pamiętnej nocy, cały czas nie mogłem przyzwyczaić się do budzenia się samemu, w ogromnym małżeńskim łożu, czy do chłodnego kawałka materiału obok. Nawet małego, niebieskiego łóżeczka, stojącego na przeciwko drzwi w sypialni, nie potrafiłem się pozbyć. Za to co noc śniło mi się to samo.
Wieczorem, razem z Kornelią położyliśmy się spać. Byliśmy bardzo szczęśliwi, bo za parę dni na świat miał przyjść nasz pierworodny. Przez ciężki i męczący dzień zasnęliśmy bardzo szybko. Lecz po paru godzinach głębokiego snu obudził mnie krzyk i dyszenie obok. Szybko zapaliłem światło widząc żonę, która próbowała się uspokoić. Od razu zrozumiałem co się działo - zaczynała rodzić. Szybko ubrałem się i przygotowałem nas do drogi, nie zapominając o wyprawce dla dziecka. Zaprowadziłem rudowłosą do samochodu i w pośpiechu wyjechałem spod bloku. Po parunastu minutach byliśmy na miejscu. Odprowadziłem ją pod salę, w której pod swoją opiekę wzięła ją moja przyjaciółka z dzieciństwa - Ewa. Już chciałem wchodzić za nią do sali porodowej, ale zatrzymała mnie pielęgniarka, informując o jakimś krytycznym przypadku. Okazało się, że byłem potrzebny przy operacji. Chcąc, czy nie chcąc byłem jedynym lekarzem, dostępnym tak szybko. Okazało się, że Kornelia słyszała naszą wymianę zdań, więc jedynie kiwnęła głową i wypowiedziała nieme: „Damy radę”. Ja dałem radę, pacjenta udało się uratować. Niestety wróciłem dopiero po godzinie, gotowy zobaczyć syna. Gdy wszedłem do sali, w której ostatni raz widziałem żonę - zastałem zakrwawioną poszewkę. W pomieszczeniu nikogo nie było, więc lekko drżąc podszedłem do najbliższej kobiety. Okazało się, że była to pielęgniarka, którą wcześniej widziałem na sali razem z Ewą. Gdy tylko mnie zobaczyła, spojrzała ze współczuciem i powiedziała jedno słowo, przez które totalnie się załamałem: „Komplikacje”. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę sali operacyjnej, którą wskazała mi kobieta. Siedziałem pod nią przez jakiś czas, sam nie wiedziałem ile, bo przestało to być dla mnie ważne. Liczyło się tylko zdrowie mojej żony i syna. Gdy w końcu z sali wyszła moja przyjaciółka razem z jakimś innym lekarzem, moje oczy od razu się zaszkliły. Ewa płakała, a lekarz idący obok niej powiedział bardzo krótkie zdanie, które sam wymawiałem parę razy po operacjach: „Bardzo mi przykro”. Wydaje mi się, że mężczyzna mówił coś więcej, ale nie słuchałem. Padłem na kolana i zacząłem ryczeć, autentycznie wyć. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się poczuć czegoś równie silnego. Nawet moja miłość do Kornelii, pomimo iż ogromna i wieczna nie przewyższała tego uczucia goryczy. Nie wiem ile tam klęczałem, ale na pewno parę godzin. Wielu ludzi przechodziło obok mnie i proponowało pomoc, ale ja całkowicie ich ignorując cały czas trwałem w tej samej pozie. Po pewnym czasie kolana zaczęły mnie niemiłosiernie boleć, przez co lekko zmieniłem pozę, ale w ani gramie nie zaprzestałem poprzedniej czynności. Jedynym powodem, przez który lekko się uspokoiłem było to, że całkowicie zaschło mi w gardle i moje ciało nie produkowało już łez. Postanowiłem, że już pora, by czegoś się dowiedzieć, by zacząć coś robić. Po tym jak wstałem - kończył się mój koszmar.
Znów budzę się zalany potem, pomimo iż znam ten koszmar na pamięć i to nie tylko przez to, że powtarza się co noc, ale co ważniejsze sam w nim uczestniczyłem. Spoglądam na pomieszczenie dookoła i stwierdzam, że poprzedniego wieczora nie zdążyłem nawet zasłonić rolet, przez co grzejące promienie słońca jak szalone wpadają do pokoju. Mrużę oczy na nagły napływ światła, po czym wyglądam za okno. Jest piękny dzień - mewy lecą w stronę morza, wydając przy tym głośne piski, ludzie wychodzą z psami na spacer, zauważam również spacerującą parę młodych ludzi z dzieckiem w wózku. Znów czuję kłucie w sercu, więc odwracam się i zmierzam w stronę drzwi.
Po południu postanawiam pobiegać, zawsze mnie to w jakiś sposób odpręża. Wychodzę z bloku i spoglądam na niego smętnie. Ten budynek już zawsze będzie dla mnie ponury i brzydki, a przede wszystkim przesiąknięty złymi wspomnieniami. Od razu na myśl nasuwa mi się wspomnienie, jak z Kornelią szukaliśmy dla siebie idealnego miejsca, przynajmniej do końca studiów. Wyszło na to, że zamieszkaliśmy tutaj, lecz o wiele dłużej, niż zamierzaliśmy. Rudowłosa skończyła studia i została szanowaną w okolicy, nauczycielką w liceum. Bardzo często widziałem jak jakieś młodziaki śliniły się na jej widok, ale w takich chwilach wystarczało, że stanąłem bliżej niej i objąłem ramieniem, a już dzieciaka nie było. Z moich pięknych wspomnień wyrywa mnie młoda dziewczyna, która potrąca mnie przez przypadek. Już chcę na nią nakrzyczeć, ale w ostaniej chwili opanowuję się, widząc jej zbolałą minę. Po chwili zauważam, że nie potrąciła mnie przez zwykły przypadek, ale potknęła się i spadła na beton. Schylam się i podaję jej rękę. Dziewczyna przez chwilę waha się z przyjęciem pomocy, ale po paru sekundach podaje mi dłoń. Powoli podnoszę ją do góry, ale wtedy zauważam, że musiała sobie zwichnąć nogę, bo gdy tylko powoli ją puszczam, ta traci panowanie nad nogami i znów prawie upada. Tym razem muszę chwycić ją w ramiona, bo zaczyna lecieć wprost na moją klatkę piersiową. Ganię się w myślach, gdy nieumyślnie zaciągam się jej zapachem. Nie mogę tego robić, nie mogę, nie mogę. Cały czas powtarzam to sobie w myślach, jak mantrę. Dziewczyna spogląda na mnie przestraszonymi niebieskimi oczami, co uświadamia, że muszę mieć groźny wyraz twarzy. Od razu się poprawiam i przybieram lekki uśmiech. Po chwili pytam ją, czy da radę wrócić do domu o własnych siłach, ale ta lekko zawstydzona zaprzecza. Ani chwilę się nie zastanawiając podnoszę ją do góry i niosę w skazanym kierunku. Gdy brunetka nieświadomie dotyka mnie ręką w odsłonięty kawałek ramienia, najpewniej by się przytrzymać, automatycznie przechodzą mnie dreszcze. Pamiętam jak podczas ślubu z Kornelią podniosłem ją w identyczny sposób, przez co jej najmniejszy dotyk sprawiał, że po moim ciele przechodził podobny dreszcz. Ze swoich wspomnień budzę się dopiero wtedy, gdy orientuję się, że już od dłuższej chwili stoję pod drzwiami domu niebieskookiej. Odchrząkam i odstawiam ją pod drzwiami, cały czas przytrzymując, by nie upadła. Odbieram od niej klucz i otwieram drzwi, które wydają z siebie dosyć głośne skrzypnięcie, przez co brunetka z niewiadomego dla mnie powodu chichocze. Starając się nie wracać znów do przeszłości znów biorę dziewczynę w ramiona i wnoszę w głąb domu.
Podczas mojej wizyty u sąsiadki dowiedziałem się o niej wiele faktów. Między innymi to, że ma na imię Maria, na nasze osiedle wprowadziła się parę miesięcy temu i to, że posiada chomika, który nawiasem mówiąc bardzo przypadł mi do gustu. Maria bardzo podziękowała mi za pomoc i zaprosiła na obiad w jakiś wolny dzień. By nie wyjść na gbura nie odmówiłem, lecz bałem się iść na to spotkanie, zwłaszcza, że dziewczyna mogłaby pomyśleć o nim w niewłaściwy sposób. Skoro wprowadziła się dosyć niedawno, nie wiedziała, że jestem wdowcem, niegotowym na nowy związek. Westchnąłem przeciągle orientując się, że znów o niej rozmyślam. Postanowiłem, że to najwyższa pora, by odwiedzić żonę i syna.
Klękam obok grobu Kornelii i swojego syna, po czym zaczynam się modlić. Zauważam, że robię to codziennie odkąd poznałem Marię, a przecież nastąpiło to parę miesięcy temu. Proszę Boga o to, by odpuścił mojej rodzinie grzechy, a rudowłosą i mojego pierworodnego wpuścił do bram niebios. Gdy kończę modlitwę, siadam na ławce i zaczynam przemawiać bezpośrednio do żony. Przepraszam ją za swoje zachowanie i, tak jak zawsze, pytam, czy u niej wszystko dobrze. Wiem, że nie może mi odpowiedzieć, ale w ten sposób czuję się w dziwny sposób lepiej. Po około godzinie wstaję i, po odłożeniu dwóch pomarańczowych róż, odchodzę w stronę samochodu. W czasie, kiedy wsiadam do pojazdu, brzmi dzwonek mojego telefonu. Patrzę na wyświetlacz i zauważam na nim imię mojej niebieskookiej sąsiadki. Nie wiem, czy odebrać, czy zignorować dziewczynę. Wiem, że jeżeli odbiorę, będę się czuć winny wobec żony, lecz jak zignoruję, będę przez cały wieczór chodził przygnębiony. Już to przerabiałem i wybrałem pierwszą opcję, więc wiem co mówię. Z lekkim zawahaniem odbieram połączenie i słyszę radosny głos Marii. Dziewczyna proponuje mi spotkanie u siebie w domu. Zastanawiam się przez dłuższy czas, ale brunetka nie przerywa mi moich myśli, jedynie czeka nic nie mówiąc. Po paru minutach odpowiadam twierdząco, na co dziewczyna, ze słyszalnym szczęściem w głosie, żegna się i rozłącza. Wzdycham głośno o przeciągle zauważając w jakiej sytuacji się znalazłem. Wiem, że niebieskooka oczekuje czegoś więcej od przyjaźni, ale nie wiem, czy mogę jej to zapewnić. Cały czas nie wiem, czy jestem gotowy na cokolwiek, po tym co stało się z moim małżeństwem, z moją rodziną, moim życiem. Znów zamyślam się do tego stopnia, że nie rejestruję, jak szybko docieram pod dom Marii. Widzę uśmiechniętą dziewczynę stojącą w oknie swojego pokoju. Po chwili brunetka znika mi z pola widzenia, co utwierdza mnie w tym, że właśnie zmierza w moją stronę. Po niecałej minucie drzwi wejściowe otwierają się z lekkim hukiem, a w moje ramiona wpada rozweselona Maria. Na początku nie rozumiem, o co chodzi z tak dużym szczęściem dziewczyny, lecz po chwili ta tłumaczy mi, że zdała jakiś bardzo ważny egzamin. Pomimo początkowego dosyć sceptycznego nastawienia do takiej bliskości, w końcu ulegam i także przyciągam ją bliżej siebie. Niebieskooka chichocze cicho i lekko zaciąga się moim zapachem. Ulegając wpływowi chwili niekontrolowanie głaszczę ją po włosach, na co brunetka jeszcze bardziej się we mnie wtula.
Wieczorem, gdy kładę się spać cały czas czuje wyrzuty sumienia. Pomimo, iż podczas całego popołudnia, które spędziłem z Marią jedynie rozmawialiśmy, czuję się jakbym zdradził żonę. Możliwe, że jest to uczucie irracjonalne, lecz nic na to nie mogę poradzić. Kładę się do łóżka i po wielu próbach w końcu zasypiam.
Gdy otwieram oczy ze zdziwieniem stwierdzam, że nadal jest noc.Wszystko było by normalnie, gdyby nie fakt, że obok mnie widzę śpiącą kobietę. Nie byle jaką kobietę - widzę moją rudowłosą żonę. Przecieram oczy i rozglądam się dookoła. Spoglądam na każdy element w pokoju i stwierdzam, że wszystko jest inne niż poprzedniej nocy, jest jakby stare. To tak jakbym cofnął się o ponad rok w czasie. Tak jakbym…Nie mogę uwierzyć! Wszystko co działo się przez ten, dla mnie długi okres, było snem? No chyba sobie ktoś kpi!? Jeszcze raz spoglądam z ogromną miłością na moją żonę, która spokojnie śpi na łóżku, zaraz obok mnie. Jest po prostu na wyciągnięcie ręki. Cały czas nie mogę uwierzyć, że to się dzieje, delikatnie dotykam jej włosów i biorę ich pasemko pomiędzy palce. Od razu przez moje ręce przechodzą dreszcze, które trafiają prosto do serca. Więc wyjaśnia się sprawa, dlaczego w śnie takie dreszcze przechodziły moje ręce po dotknięciu Marii - nieświadomie musiałem głaskać żonę. Uśmiecham się jeszcze szerzej, a moje serce przyspiesza, gdy widzę, że przez ten ruch ją obudziłem. Kobieta patrzy na mnie, po czym szeroko się uśmiecha. Zakładam, że nie wie o co mi chodzi, lecz gdy tylko przyciągam ją do siebie w pocałunku, ona od razu go odwzajemnia.
Budzi mnie lekko zduszony krzyk. Od razu przypominam sobie sen z poprzedniej nocy, przez co nie czekając ani chwili wstaję i zapalam światło. Kornelia siedzi na drugiej części łóżka, a dookoła niej pojawiła się plama. Jedyna myśl, która przyszła mi do głowy, jednocześnie eliminując pozostałe: „Wody jej odeszły”. Postanowiłem, że nie będę czekał na karetkę, więc od razu założyłem na siebie nowe ubranie i razem z rudowłosą wyszedłem z mieszkania. Wychodząc spojrzałem na dom, w którym mieszkała Maria. Jestem ciekaw, czy ktoś taki naprawdę istnieje. Pewnie kiedyś się dowiem. Może nawet powiem o tym żonie? Chociaż nie - posądzi mnie o zdradę, jak większość kobiet po takich snach, lepiej nie ryzykować.
Siedzę na twardym, szpitalnym krześle i obserwuję jak moja piękna żona trzyma w ramionach naszego pierworodnego. Pomimo, iż sam fakt narodzin dziecka jest satysfakcjonujący to dodatkowa świadomość, że to wszystko było snem, a ja siedzę właśnie jako najszczęśliwszy człowiek na Ziemi. Od dzisiaj doceniam każdy dzień dwukrotnie mocniej, w końcu życie ma się tylko jedno, a nie wszystkie tragedie są snami.
Koniec.
PS. Przepraszam za brak akapitów, ale mam problemy z komputerem ;)
PS. Przepraszam za brak akapitów, ale mam problemy z komputerem ;)
Ale chujowy blog powinni to z bomby usuwac
OdpowiedzUsuń